Janusz Ratajczak-przygoda z Chinami

……ciąg dalszy „Doliny szczęścia”….?
(siostry Brewster nie próżnowały w nowym, przytulnym miejscu. Ale zajmowanie się kwiatkami nie spełniało w pełni ich marzeń. Postanowiły zatem zająć się panem Witherspoon’em… Czy pamiętacie Dyrektora Witherspoon z “Doliny Szczęścia”? To on niezwykłym wysiłkiem woli, odmówił wypicia ostatniego kieliszka ulubionego wina porzeczkowego. I w ten sposób uniknął smutnego losu (!) wielu samotnych, a do tego naiwnych gości pensjonatu niespotykanie gościnnych sióstr. Dyrektor postanowił zmienić całe swoje życie..ba zacząć je jakby na nowo…. Okazało się, że dokonał on gruntownej zmiany … dotychczasowa rola już się w nim wypaliła, pobrał więc odpowiednie nauki, zdobył certyfikaty, dyplomy i został… nauczycielem angielskiego. Za górami, za lasami….)

Ale sentyment do minionych lat mu pozostał. I, ku uciesze i przymileniu (?!), postanowił udostępnić zainteresowanym swój pamiętnik…..

Impresja szósta

(Chengdu, Grudzień 2010)

Plucha okropna..ni to zimno..nijak..mgła..liście spadają tonami..nastrój po zaduszkowy. W domu zimniej niż na dworze..nikt nie wpadł na pomysł instalowania ogrzewania..niezbyt zadziwiające biorąc pod uwagę fakt że co najmniej przez dziesięć miesięcy temperatura jest nie niższa niż 15 stopni…tu w Wenjiang ..u podnóża zaśnieżonych gór…w nocy spada do 5-6 a pod koniec tygodnia ponoć ma być minus pięć. Nikt nie wierzy.

Na parterze ktoś gra na chińskim flecie prostym…godzina 9.30     większość świateł pogaszona..chińczyk śpi albo TV z łóżka ogląda, a ów osobnik gra…a ja na balkonie słucham . Może trzeba być trochę w Chinach..zobaczyć te wzgórza poprzecinane głębokimi jarami i wyrastające poza nimi szczyty potężnych gór, wszystko w błękitno-zielonej zawiesinie..może trzeba zmieszać się na dłużej z tłumem chińczyków w niewielkich mieścinach…żeby dźwięki fletu, jego linia melodyczna i nastrój jaki ten dźwięk wywołuje spływały na człowieka jak balsam.Wywoływały jakąś nostalgię, a jednocześnie uczucie słodyczy. Mam wrażenie, że głos fletu biegnie po szczytach tych wzgórz, milknie nagle zapadając się w jary bez dna, by za chwilę w pląsach wspinać się na szczyty gór…słyszałem już trochę muzyki w życiu, ale ta..prosta ,znikąd działa na mnie jak narkotyk..(opium?)…nie mogę się oderwać od balkonu mimo ze w TV mecz Interu z Juwentusem…pal diabli piłkę nożną….

Wczoraj rano była mgła…widzialność 30 cm. Jechałem za samochodem widząc jego migające światła awaryjne…tutaj w dużym deszczu lub mgle wszyscy włączają światła awaryjne, jako bardziej widoczne…no i tak jechałem sobie myśląc o tym kto jedzie pierwszy w tej karawanie i dokąd jedzie…na szczęście po jakiejś pół godzinie widzialność zwiększyła się do 3 metrów i wtedy z ulgą stwierdziłem, że wszyscy jedziemy we właściwym kierunku, czyli do Chengdu…na autostradzie w tym czasie kolizji uległo 173 samochody. Na szczęście bez ofiar śmiertelnych a dziewięć osób odwieziono do szpitala…autostrada jest równoległa do tej alei którą ja jeżdżę…ale z reguły zapchana trakami i różnego rodzaju “obcymi” samochodami zmierząjącymi z bliska albo daleka do Chengdu…moja aleja ..ha..czteropasmowa w obu kierunkach…jest taką lokalną dróżką dojazdową do Chengdu więc..znacznie bezpieczniejsza w trudnych warunkach choć może ociupinkę wolniejsza ze względu na światła często zatrzymujące ruch…
Chengdu rozkopane…ktoś wpadł na pomysł, żeby dwa ringi okalające miasto pozbawić całkowicie świateł i skrzyżowań…mam wrażenie, jakby wszyscy chińczycy na to hasło rzucili się do przebudowy ulic..budowy mostów nad skrzyżowaniami…tam gdzie nie można mostów-bo za mało miejsca-to do wykopania tuneli..postawienia przejść dla pieszych i dla upiększenia wszystkiego…posadzić dookoła duże drzewa…

Przerażenie ogarnia widząc co się dzieje…most z trzema pasami ruchu w obu kierunkach nad skrzyżowaniem koło mojego dawnego mieszkania postawiono w 4 miesiące…już po nim suną samochody..a goście zwożą 20-metrowe drzewa żeby splantować je wokoło…na wiosnę wokół skrzyżowania będzie park…a przejścia dla pieszych…szerokie wygodne mostki…zwożą w częściach i sklejają Dodają balustrady na miejscu i jazda…zauważyłem, że szybciej stawiają te mostki niż płoty okalające budowę…bo z jednej strony budowy kończą stawianie płotów a z drugiej strony zaczynają je rozbierać…a że płoty stawiają bardzo solidne to i roboty przy tym dużo więcej niż na samych mostkach…jakoś tak naliczyłem ich w tym roku ze czterdzieści..w całym mieście..cholera może człowieka wziąć, jak poczyta przygotowania do budowy autostrad w Polsce…

A nad moją głową co rusz przelatują testowane odrzutowce nowej generacji budowane w zakładach w Chengdu. Wyglądają imponująco….ponoć F-16 przy nich to pikuś…wcale bym się nie zdziwił…


Impresja piata

Wczoraj byłem na wycieczce. Ok. 40km od Chengdu.

Laoti. Miasteczko, którego 60 procent stanowi stara, 16 wieczna chińska zabudowa. Teraz bardzo pieczołowicie rekonstruowana i odnawiana. Wygląda rzeczywiście imponująco Wszystkie domki połączone tarasami, ulice z oryginalnymi rynienkami ściekowymi….. i w ogóle….. średniowieczne Chiny….. wszystkie wejścia do domów zamieniono na kafejki, restauracyjki i sklepy z pamiątkami. Naprawdę ciekawe. Wszędzie na świecie (chyba tylko oprócz Kanady i USA) nieodłączną częścią wycieczek jest jedzenie. Tutaj-setki małych, często 2m x 2m kuchenek… Coś smażą, gotują… nawet stoją z jednym garnkiem na ogniu i coś tam mieszają… Zaglądałem do paru-głównie ciasteczka pieką…. albo tak jakoś dziwnie gotują… placki malutkie ze szczypiorkiem… Co rusz coś kupowałem, bo i ceny są raczej przystępne. W granicach 15 do 20 centów za patyk z 4 ciasteczkami. Były też, a jakże !, stoiska z różnymi smażonymi pająkami, larwami i Bóg Jeden wie co tam jeszcze był…no… ale hmm…moja chińska towarzyszka wycieczki, Wang Ping, otrząsała się na ich widok. Podobnie jak ja… musi to być chyba specjał dla nielicznych…Kiedy Wang Ping zatrzymała się przed większą restauracyjką, i zapytała czy coś dobrego dostaniemy na obiad, wywiązała się między kucharzem a nią dyskusja, która przypominała raczej wielką kłótnie…. z krzykami i wymachiwaniem rękami… .po czym nagle z  wskazano nam stolik a uśmiechnięty kucharz przyniósł dwie miski zupy przypominającej won-ton. Następnie stanął pod ścianą, pilnie nas obserwując . Po pierwszej łyżce zacząłem szukać sosu sojowego .  Kucharz to oczywiście dostrzegł, zrobiła sie okropna “awantura”, w wyniku której z zaplecza przybiegła panieneczka i  z uśmiechem podała mi sos sojowy. Patrzę się na to wszystko jak urzeczony. Za 2 juany, czyli około 30 centów, pojechaliśmy 15 kilometrów w góry, które nagle nie wiadomo kiedy wyrosły przed oczyma…. Autobus jechał ‘radośnie’, bez zwalniania. W środku niektórzy chińczycy śpiewali sobie dość głośno. Ponieważ autobus jechał po bardzo nierównej drodze, z bardzo ostrymi zakrętami i przepaściami ,raz z tej a raz z tamtej strony, i w dodatku jechał dość szybko, więc się nie dziwię że niektórzy śpiewali. Niewykluczone, że coś w rodzaju ‘Boże ratuj”.Wreszcie przyjechaliśmy do Wielkiego Muru. Ale nie tego najsłynniejszego, tylko lokalnego, który otaczał tutejsze księstwo Shu. Jak na mur przystało, “leciał” po szczytach dookoła. Wspinaliśmy się na setki schodów wraz z innymi zźajanymi Chińczykami. Ciekawe, że taki fantastyczny kawałek  XIV wiecznej architektury schowany był daleko od drogi. No, ale za to zachował się doskonale i nawet rewolucja kulturalna nie poczyniła żadnych widocznych zniszczeń. Widoki z muru – fascynujące ! Na obrazkach malowanych przez chińskich malarzy, góry są przedstawiane jako zielono-niebieskawe pasemka znikające za mgłą. Coraz bardziej I bardziej….I to właśnie tak w rzeczywistości wygląda. To nie są szczyty wyrastąjące gdzieś na horyzoncie-a właśnie takie pasemka….jedne ze drugimi….coraz dalej….coraz dalej, coraz bardziej zamglone…. Przez to coraz bardziej pozbawione kolorów. Mogłem naocznie stwierdzić, że to dziwne malarstwo pejzaży chińskich jest jak najbardziej realistyczne. Wróciliśmy…. a w Chengdu deszcz (gdzie moja parasolka?)

********************************************

Impresja czwarta

Pierwszy spacer po mieście wykonałem w najbliższą niedzielę wczesnym popołudniem…. kierunek oczywiście TianFu Square – centralny punkt miasta. Tu kończy się piękna, szeroka aleja Renmin uwieńczona wielką monumentalną postacią Mao pozdrawiającego wszystkich mieszkańców Sichuanu. Chińczycy nie są pozbawieni poczucia humoru i potrafią się śmiać ze wszystkiego a szczególnie z samych siebie. Chodzą słuchy, że tak naprawdę to Mao wcale nie pozdrawia ludzi Sichuanu, tylko próbuje złapać taksówkę. A że wtedy, kiedy stawiano ten pomnik (w latach osiemdziesiątych) była w Chengdu tylko jedna taksówka, to miał poważne kłopoty z jej złapaniem. Od tego czasu przybyło tysiące taksówek, ale przebudowano plac, ulice zmieniono….

I tak oto biedny Mao pozostał w beznadziejnej sytuacji. Choć są jeszcze tacy, którzy wierzą w pozdrowienia  wodza. Po wielkim trzęsieniu ziemi w 2008 roku bardzo popularna była w Chengdu opowieść jednego z  mieszkańców, który jadąc rowerem przez plac zauważył ze zdumieniem, że przewodniczący Mao macha do niego  ręką. Tak się wzruszył tym gestem ze spadł z roweru i nie bardzo wiedział co się dzieje. Biedak ponoć do dzisiaj  nie wierzy, że to trzęsienie ziemi „machało“ ręką Mao. A że machało-to fakt.

Wspomniałem o trzęsieniu ziemi…. Dwa miesiące po tym ogromnym nieszczęściu, dawało się jeszcze wyraźnie  odczuć napięcie i czającą się panikę. Co kilka dni był „aftershock“. Największy jaki dane mi było przeżyć miał 5.2  w skali Richtera. Moje pierwsze trzęsienie. Kiedy ściany zaczęły drgać, nie bardzo wiedziałem co się dzieje.  Dopiero koleżanki z pracy-nauczycielki chińskie, w fenomenalnie krótkim czasie ewakuując wszystkie dzieci na  boisko, wyrwały mnie z zadumy Kiedy trzęsienie dotarlo w pełni do mojej świadomości, było już po wszystkim. To  pierwsze doświadczenie nauczyło mnie, że trzeba szybko reagować po pierwszym wstrząsie. Następny, po kilku minutach, może być już zabójczy.

*******************************************

Impresja trzecia

Kilka słów o Chengdu.

Stolica prowincji Sichuan, mająca około 12 milionów mieszkańców. Chengdu jest najważniejszym chińskim miastem na zachodzie kraju… Takim jak jest Calgary dla Kanady.
Otoczone jest ze wszystkich stron górami. Znajduje się jakby w niecce (zwanej Chengdu Plain). Tutaj, prawie 5000 lat temu kwitła kultura Jinshu, odkryta i wspaniale udokumentowana w dwóch miejscowych muzeach w Chengdu i Shengzhen.

Miasto powstało w IV wieku BC, kiedy to król państwa Shu przeniósł stolicę z Pixian (20 km od Chengdu) do  nowego miejsca nazwanego Cheng Du (co znaczy dokładnie “nowa stolica”). Jak zapisał to King Thai of Zhou,  „zabrało jeden rok aby utworzyć nowe miasto, zabrało 3 lata, żeby zrobić z niego stolicę królestwa“. Królestwo  Shu było jednak kulturowo i etnicznie daleko od  chińskiej kultury reprezentowanej przez ludność Han uważaną  za rdzennie chińską. W roku 316 BC królestwo Shu zostało podbite przez państwo Qin i jego dowódca generał  Zhang Yi ustanowił Chengdu miastem chińskim. Piszę tak dużo o historii bowiem w Chengdu i okolicach jest  masę fantastycznych zabytków z tamtych zamierzchłych czasów.
Dzisiejsze Chengdu to nowoczesne błyskawicznie rozwijające się miasto z ogromną ilością ludzi, samochodów i  smogiem, niestety.

*******************************************

Impresja druga…

Chengdu. Kto słyszał o takim mieście w Chinach ? Jakaś mieścina prowincjonalna nie mieszcząca się w ogólnie znanych krajobrazach chińskich… Po prawie 3 godzinach lotu z Beijing, znalazłem się ciemną nocą w miejscu, o którym pewnie nawet poeci nie śnili.
Na lotnisku i przed lotniskiem gwarno, pełno ludzi, sklepy, taksówki, autobusy…. jednym słowem wielkomiejski zgiełk. Odetchnąłem z ulgą…a więc są tu ludzie! I jakaś cywilizacja. Nazajutrz rano po porządnym wyspaniu się w pierwszorzędnym hotelu w centrum miasta, postanowiłem dokonać pierwszego rekonesansu w nowy dziwny, nieznany świat. Na początku zaniepokoiła mnie cisza. Zza otwartego okna nie dochodziły żadne odgłosy wielkomiejskie.Wyjrzałem przez okno. Z wysokości 9 piętra ujrzałem w lekkiej mgiełce porannego kapuśniaczku ulice zapełnioną po brzegi pieszymi, rowerzystami, motorowerami,    trójkołowymi rikszami. Wszystko to poprzykrywane przeciwdeszczowymi narzutkami w kolorach czerwonym albo niebieskim przemieszczało się w obu kierunkach prawie bezszelestnie wsród gęstego szpaleru drzew. Spokój i cisza. W wielkim mieście to niewątpliwie wielki plus. Jeden do zera dla Chengdu, pomyślałem. To zdumiewąjące  zjawisko ciszy szybko się wyjaśniło-bowiem głównym środkiem lokomocji w Chengdu są motorowery i skutery elektryczne.

Z tym spokojem i ciszą to jednak wkrótce okazało się nie tak bardzo jak sobie w pierwszym odruchu pomyślałem.  Motorowery i owszem-są ciche. Ale Chińczycy okazali się narodem bardzo głośnym i hałaśliwym. Uspokajają ich  tylko deszcz-którego się panicznie boją i słońce.
Dwa największe atrybuty piękności dla chinek to włosy i jasna skóra. Deszcz i słońce to najwięksi wrogowie  urody: deszcz bowiem powoduje wypadanie włosów a słońce-okropną wręcz opaleniznę. (!) No więc, gdy tylko  kapnie kropla deszczu albo wyjrzy spoza chmur promyk słońca pojawia się… las parasolek, a lokalne piękności  drżą z niepokoju. Jedna nawet taka piękność umówiona ze mną w herbaciarni na wolnym powietrzu, zobaczyła  nadciągajacą chmurę i …po prostu uciekła nie dopijając herbaty. Okazało się, że nie wzięła ze sobą parasolki!

No tak… odtąd noszę ze sobą składaną parasolkę. Jak mówią „ strzeżonego(strzeżonej ??)…”,,,,,,,,,

******************************************

Impresja pierwsza…

Mój wybór padł na Chiny..nie dlatego że ostatnio jest o tym kraju głośno..ale dlatego, że Chiny już od bardzo dawna przyciągały moją uwagę, intrygowała mnie kultura, społeczeństwo, historia…Próbowałem autostopem dostać się do Chin w 1979 roku, bezskutecznie jednakże. Na granicy tureckiej zatrzymała mnie rewolucja Chomeiniego w Iranie…No więc teraz przyszedł czas..Spełniło się moje marzenie, chcę więc podzielić się z Wami tym co znalazłem po drugiej stronie oceanu… w państwie środka…. w niebywałym tłumie ludzi o innej kulturze, innym kolorze wszystkiego…zupełnie niezrozumiałym języku nie wspominając o pisowni. Ale,o dziwo, jak bliskim nam w niektórych zachowaniach i nawykach.

Jestem już tutaj  trzeci rok, wciąż zauroczony i wciąż odkrywający nowy świat.. Ale zacznę od początku. Po kilku godzinach lotu znalazłem się w Pekinie na lotnisku, które jeszcze przed olimpiadą, jeszcze przed oficjalnym otwarciem, wzbudzało i zachwyty i kontrowersje. Dla mnie okazało się zaskakujące z dwóch powodów. Gdzieś tam w zakamarkach głowy wciąż tlą się myśli o Chinach jako kraju zacofanym, potwornie przeludnionym, zabrudzonym daleko odbiegającym pod każdym względem od standardów krajów rozwiniętych a nawet rozwijających się. A tu lotnisko nie tylko fantastyczne organizacyjnie ale również przepiękne architektonicznie i wystrojem wnętrza ! Drugi powód to to,że lotnisko było prawie puste ! Co przy swoich ogromnych przestrzeniach sprawiało wrażenie muzeum techniki i architektury XXI wieku raczej niż miejsca gdzie przemieszczają się miliony ludzi. Ta pustka w zderzeniu ze świadomością ponad miliarda ludzi dookoła, to pierwsza zaskakująca impresja z wyprawy. Przemiła obsługa szybko skierowała mnie do następnego samolotu, który miał dofrunąć ze mną do mojego miejsca przeznaczenia czyli Chengdu. Miasta o nic mi nie mówiącej nazwie…

This entry was posted in Artyści z Calgary. Bookmark the permalink. Both comments and trackbacks are currently closed.